-Поиск по дневнику

Поиск сообщений в walmirxj8w

 -Подписка по e-mail

 

 -Статистика

Статистика LiveInternet.ru: показано количество хитов и посетителей
Создан: 13.02.2020
Записей: 5
Комментариев: 0
Написано: 5


Wszystko o Dragon Ball Z do Pobrania

Четверг, 13 Февраля 2020 г. 22:44 + в цитатник

Nie zakładałem, że to się uda, również zajmował po temu aż trzy powody. Po pierwsze, Dragon Ball Z ostatnie dużo podatny artykuł na typową fabularną grę akcji. „Zetka” stała niemal wyłącznie spieszącymi się w nieskończoność walkami, zaś to moment zbyt kilku, aby stworzyć grę opartą też na eksploracji świata. Klasyczny Dragon Ball byłby tu dużo lepszym wyborem. Ale klasyczne przygody małego Goku nie są tak rozpowszechnione jak historie Wojowników Z, a kto by tam zależał od nich zaczynać, nawet gdyby pamiętało toż oddać się na konkretniejszą grę...

Po drugie, kiedy szybko Kakarot koniecznie musi być RPG opartym na DBZ, to – na Beerusa! – niech nie wciskają wszystkiego do jakiejś gry! Upchnięcie prawie 300 odcinków anime w 40-godzinnej pracy i dołączenie do ostatniego nadal gameplayu mogło zakończyć się tylko jednym – wielką wycinką i zmniejszaniem wątków, po którym z epickiej opowieści wyjść było obowiązek jedynie miałkie streszczenie. I raz po trzecie – po tym, jaką kaszaną wykazał się zeszłoroczny Jump Force, mój kredyt zaufania do wydawanych przez Bandai Namco gradaptacji anime drastycznie zmalał.

Na powodzenie mogę donieść, że się po stronie myliłem. Dragon Ball Z: Kakarot może nie jest grą szczególnie dobrą, przecież nie jest i tytułem okrutnie słabym. To oparty na bardzo przestarzałych rozwiązaniach i pod wieloma względami ewidentnie niedorobiony przeciętniak, w jakiego da się jednak funkcjonować bez bólu. I gdy faktem jesteście fanami najpopularniejszego anime w Polsce, które kilkanaście lat temu nauczyło całe pokolenie młodzieży, potraficie się przy nim dość dobrze bawić. Zanim jednak do ostatniego uzyska, czeka Was absolutna katastrofa.

Hitchcock, gdzie to trzęsienie ziemi?

Początek gry jest poważny. Serio, nie pamiętam innej pozycji, która właśnie skutecznie zniechęciłaby mnie do siebie na indywidualnym początku. Po rozpoczęciu Kakarota i stoczeniu bardzo krótkiej walki tutorialowej z Piccolo (to ciągle nie istnieje takie słabe) trafiamy jako Goku do lasu w górach, gdzie spędzamy chwila z kilkuletnim Gohanem. I się zaczyna. Objęcie jest niskie. Zewsząd blokują nas niewidzialne ściany. Gohan co chwilę ryczy, płaczliwie powtarzając w kółko te też kwestie dialogowe. Tak nie wygląda dobra zabawa.

A my? My mamy do przeprowadzenia dokładnie takie działania, jakich oczekujecie po Dragon Ballu Z... Zbieranie jabłek z drzew. Eskortowanie Gohana do łowiska – przy czym młody przesuwa się dużo niż żółw Boskiego Miszcza a jeżeli odejdziemy od niego na bardzo niż kilka metrów, występuje w mieszkaniu i jeszcze zaczyna beczeć. Zdarza mu się też gdzieś zaklinować, bo zaprojektowana specjalnie z opinią o lataniu sztuczna inteligencja oczywiście nie radzi sobie z czymś takim jak działanie. Jest więcej łowienie rybek. Oraz w kraju i latanie chmurką Kinto – ale spokojnie, tutaj też wszechobecne niewidzialne ściany szybko zadbają o to, gdyby nie przyszła Wam do góry jakaś, tfu, tfu, eksploracja.

Pierwsze dwie godziny Kakarota to koszmar przypominający najgorsze rozwiązania projektowe sprzed dekady. Lub nawet z odleglejszych czasów, bo teraz na PlayStation 2 większość twórców wiedziała, by w taki rodzaj nie konstruować swoich prac. Warto się jednak przemęczyć, bo gdy przebrniemy już przez te bzdurne ganianie za jabłkami i dbanie Gohana, gra wchodzi otwierać przed nami swój wirtualny świat oraz iść do wydarzeń zapamiętanych z anime. A wtedy tworzy się ciekawiej.

Przemierzyłem cały świat

Kiedy już pokaże wszystkie swe oblicze, Kakarot ukazuje się tytułem opartym na trzech ściśle związanych ze sobą fundamentach – kiepskiej eksploracji, nie najgorszych walkach oraz nostalgicznej powtórce doskonale jasnej tudzież cenionej fabuły. Ta główna podstawa leży już od samych początków zabawy, podczas których wyraża się z najgorszych możliwych stron. Potem trochę się poprawia, tylko także właśnie do samego końca pozostaje kulą u nogi.

Świat gry wydano na wiele oddzielnych obszarów, do jakich w moc rozwojów w akcji uzyskujemy stopniowo dostęp, a interesowanie się pomiędzy nimi zbyt jakimś razem okupione jest ekranem ładowania. Po mapach możemy poruszać się za pomocą różnorodnych pojazdów, ale jeżeli wytwarza się funkcja swobodnego latania, opcja ta oddaje się kompletnie bezużyteczna i resztę gry jesteśmy już prawie tylko w powietrzu. Każda lokacja jest przy tym doskonale spore rozmiary, więc jeśli bardzo naturalny sposób latania przypadnie Wam do gustu, będziecie korzystali gdzie wznosić się jako władcy przestrzeni.

Niestety, świat w Kakarocie jest paskudny i technologicznie zacofany. Kreskówkowa stylistyka stara się to chwila maskować, tylko także ona nie wystarcza, by ukryć paskudnie rozmazane tekstury o niskiej rozdzielczości, bardzo wybiórczą destrukcję otoczenia (możemy roztrzaskać w pył konkretne skały, przechodząc przez nie, jednak już jadący drogą samochodzik to ściana nie do zatrzymania) lub bardzo uproszczone modele postaci niezależnych, na dodatek często trwające w tle nieruchomo jak słupy. Denerwuje też nieczytelna minimapa, na której wolno się odnaleźć, a ręczne nanoszenie na nią markerów zostało zniszczone przez zbyt mało precyzyjny i niewymagający współpracować z gałką analogową kursor.



Świat ten stanowi także zwyczajnie pusty. Gdy w określonej chwili nie interesuje nas dalsze rozwijanie głównego wątku fabularnego a chcielibyśmy zdobyć się czymś innym, wybór aktywności pobocznych objawia się wyjątkowo skromny – możemy połowić ryby w swej minigrze podejmującej przez pierwszą chwilę, powalczyć z ciałem armatnim, pozbierać trochę śmieci najróżniejszej maści, wykonać kilka misji pobocznych... i tyle.

Spośród obecnego każdego tylko questy pomocne potrafiły stanowić czymś ciekawszym. Jeśli właśnie nie przypominały najprostszych zadań rodem z generatora: „pozbieraj trochę warzyw w tym polu”, „pokonaj tę radę podstawowych przeciwników”, „przenieś się na różną mapę (czekając aż taż się załaduje), by tam porozmawiać z kimś, przyjąć się do nowej lokacji (znowu czekamy...), pokonać grupę mięsa armatniego i wrócić na stanowisko startu misji (znów ładowanko)”. Raz na kilkanaście zadań trafi się w nagrodę jakiś zabawniejszy dialog, jednak istnieje ostatniego zbyt kilkoro, by docenić je zbyt nieco dobrze niż miałkie zapychacze.

Z okresem zaczęty świat zyskuje garść ciekawszych urozmaiceń – możemy zacząć szukać Smoczych Kul (niestety przez to, że rozrzucone są po drugich mapach, w sukcesie tej aktywności dużo jest obserwowania ekranów ładowania niż faktycznego grania), walczyć z ogromniejszymi wariantami wcześniej pokonanych bossów, postępować w baseball czy https://pobierzpc.pl być w różnych wyścigach samodzielnie tuningowanych pojazdów. Minimalnie zwiększają one eksplorację, ale problem w ostatnim, że dojazd do nich korzystamy o wiele za późno, jeśli już zwiedzanie dawno zdąży się nam znudzić. Moduł przygodowy w zasadzie szkodzi Kakarotowi – mam poczucie, że zajmował się lepiej, gdyby nie było go zupełnie i wykonywa zamiast tego umieszczałam się jedynie na scenach przerywnikowych przetykanych walkami.

To choćby nie jest moja ostateczna forma!

Walka to sól dragonballowej ziemi. Oczywiście było ciągle, faktycznie istnieje natomiast w Kakarocie, w jakim ładujemy się przy prawie wszystkiej okazji – w ramach głównego wątku fabularnego, w trakcie zadań pobocznych, swobodnie eksplorując świat. Nawet specjalne wyzwania służące zdobywaniu różnych umiejętności więc po prostu pojedynki. Studio CyberConnect2 stworzyło kilkanaście odsłon całkiem nieźle przyjętej serii bijatyk o Naruto i zamiast wymyślać ruch na nowo, postanowiło po prostu wykorzystać nasze doświadczenie. Do świata zmieniających kolor włosów wojowników oraz kul spełniających życzenia przeszczepiono system walki z podserii Ultimate Ninja Storm. Efekt wykazał się całkiem niezły.

W trakcie starć kamera zostaje zawieszona za naszymi plecami a potrafimy spokojnie biegać po mapie. Podstawowy repertuar razy jest niezmiernie łatwy – mamy oddzielne przyciski do ataków wręcz, strzelania kulami energii (przecież też są akurat prawie bezużyteczne), ładowania Ki, obrony. Żeby sobie jakoś radzić, w myśli wystarczy wciskać raz na każdy czas klawisz opieki i ciągłe spamować atakami wręcz, jakie z automatu poprawiają się w efektowne combosy. Dodając do tego uniki przy co ważniejszych walkach, nawet największy bijatykowy laik da radę przejść całą grę.

A takie postępowanie jest nudne. I kilkoro efekciarskie, i co jak co, ale marny byłby z nas wirtualny Goku, gdy nie zadbali o ładne widowisko. Więc wcześnie czy później tworzymy z sposobem pojedynków badać i wykorzystywać z świeższych technik. Specjalnych ataków drużynowych, gdyby planujemy pod ręką towarzyszy. Superpotężnych ataków z ikoniczną Kamehamehą na czele. Zmianie w przyszłe poziomy Super Saiyan – zbalansowanych tak, by zysk mocy był okupiony jakimiś drobnymi ograniczeniami. Może nawet przedmiotów wzmacniających i leczniczych, zbieranych mimochodem podczas eksploracji. Z okresem zaczynamy i szukać i użytkować na wczesny etap oka niewidoczne, a jednak występujące różnice pomiędzy poszczególnymi grywalnymi postaciami.

Te kombinacje nie sprawiają, że walki stoją się trudniejsze, ale jakoś tak czynią je po prostu przyjemniejszymi. Czasem nawet satysfakcjonującymi, jeśli uda nam się odkryć sprytne połączenie kilku innych technik, dające bardzo dobre efekty. W przeciwieństwie do eksploracji w trakcie starć istnieje ponad na co popatrzeć. Studio CyberConnect2 z powodzeniem przeniosło na interaktywny grunt wielką z anime skalę pojedynków i ekran co kilka chwili rozbłyska w końcu gigantycznych eksplozji czy błyskawicznych teleportacji. Starcia z starymi fabularnymi urozmaicają ładne cutscenki, uważają oni jeszcze specjalne ataki, których jednak łatwo uniknąć, ale dobrze na nie popatrzeć.

Osobiście przechodziłem przy grach w Kakarocie przez trzy fazy. Najpierw, spotykając w nich podobieństwa do walk z serii Ultimate Ninja Storm, byłem szczęśliwy z ostatniego, jak robią. Po kilku godzinach zabawy zaczęła nużyć mnie ich jednostajność, powtarzalność i możliwość. Potem i zacząłem badać i zapoznał się je przepadać. Nie są jakieś niesamowite, ale tak odda się nimi zajmować i wynoszą największy punkt mechaniki Kakarota.

Twórcy faktycznie tego wykonali – fabuła gry bez żadnej ściemy obejmuje całą zawartość „Zetki”. Będące różnym otwarciem dla Dragon Balla przybycie Raditza na Ziemię. Kultowe wydarzenia na ziemi Namek. Walka z androidami i Cellem, moim zdaniem szczytowy punkt serii. Monumentalna finałowa potyczka z Buu. To wszystko tu jest, zamknięte w trzydziestu czy maksymalnie czterdziestu godzinach zabawy.

Transfer opowieści do świata gry nie okazał się taki wielki, jak sądziłem. Owszem, stała ona szybko poszatkowana, w rezultacie czego na ekranie nie oglądamy wielu dobrze wspominanych scen czy wszystkich wątków, a i style postaci drastycznie zubożały. Ale tnąc, skracając i kładąc na nowo, pracownikom studia CyberConnect2 jakimś cudem i naprawdę udało się pomieścić w grze wszystkie najważniejsze, ikoniczne sceny, tworząc swoiste interaktywne streszczenie tej spraw.

Osoba nieznająca wcześniej Dragon Balla nie znajdzie jednakże w scenariuszu niczego ciekawego. I dla fanów będzie on daleko delikatną nostalgiczną uwagą w przeszłość. Podczas trybu fabularnego momentami dużo się nudziłem – głównie przy wolniejszych początkach kolejnych sag albo w trakcie sztucznie wydłużających czas zabawy wypełniaczy. Jeśli jednak akcja nabierała tempa i osiągał do ostatnich najważniejszych wydarzeń, pokroju walk z Frizerem, Cellem czy Buu, i proste filmiki na silniku gry zastępowały prześlicznie wyrenderowane sceny przerywnikowe, przez krótkie chwile znów czułem się jak kilkanaście lat temu.

Dragon Ball Z: Kakarot powtarza się zresztą doskonale zdawać sobie sprawę, iż to licencja stanowi jego najogromniejszą (jedyną?) wartością i znacznie się na niej opiera. W zadaniach pobocznych regularnie spotykamy postacie dane z uniwersum. Znajdźki pozwalają powspominać doświadczenia z prawdziwego Dragon Balla. Ścieżka dźwiękowa zawiera kawałki wyjęte bezpośrednio z anime. W dialogach bohaterowie przemawiają wielkimi z telewizji głosami – a to także w klas angielskiej, jak i japońskiej. Do duzi nostalgicznego szczęścia brakuje tylko możliwości ustawienia francuskiego dubbingu z polskim lektorem.

Shenronie! Napraw tę grę!

Stan techniczny gry oddaje się, niestety, bardzo niski. O tym, że tytuł jest ograniczony, już co mało wspomniałem – walki mogą również jako tako wyglądać dzięki dużej sile i natężeniu wybuchów, ale obecnie w porządku eksploracji czy przy regularnych cutscenkach (gdyż te niskie prerenderowane wypadają cudownie) gra wyraża się zwyczajnie brzydko.

Tytułowi ewidentnie przydałoby się jeszcze kilka kolejnych miesięcy pracy testerów – wersja premierowa może „pochwalić się” zatrzęsieniem błędów. Z czym ja się nie spotkałem podczas zabawy! Zablokowanie możliwości latania w trybie eksploracji. Całkowita deaktywacja regeneracji energii Ki oraz zamku w którejkolwiek z bitew (to skąd było fajne, bo przełożyło się na najświeższy, najbardziej taktyczny pojedynek, który zrobił w trakcie całej gry). Pokazane na mapie, ale faktycznie niebędące Smocze Kule. Zadania poboczne Schrodingera, które jak były, a tak właściwie ich nie było. Zwykły crash całej gry też się zdarzył, a na miejscu innych glitchy teraz nie brzmi tak ciekawie.

Yamcha lub Kakarot

Dragon Ball Z: Kakarot to po prostu przeciętniak. To termin przestarzały, ze liczną liczbą błędów i słabo zrealizowanych mechanik. Wady te, choć ewidentnie widoczne, potrafią co wysoko rozczarować czy znudzić, a nie są aż naprawdę silne, by frustrować lub zniechęcać do gry. Z dodatkowej strony jednak rzeczy udane – czyli przede wszystkim system walki – nie są udane aż naprawdę dużo, by zachwycać. Pod względem mechanizmów zabawy atrakcja jest po prostu poprawna. Ni toż właściwa, ni słaba.

Miarą jej cen jest wtedy tylko i tylko licencja – a tę stosuje dobrze, umiejętnie uderzając w nostalgiczne struny i gwarantując sporo nawiązań, jakich oczekiwać mogą fani tego świata. Dlatego toż, czy spodoba Wam się Kakarot, tak naprawdę związane istnieje od tego, jak daleko lubicie Dragon Balla.

Gdyby nie myślicie sobie, by każdego roku choć raz nie powtórzyć całej „Zetki”, nowa gra studia CyberConnect2 potrafi istnieć całkiem niezłym sposobem na życie tego jednego jeszcze raz, lecz tymże razem nieco inaczej. Jeśli po prostu tęskno Wam do ostatniego świata, i nie macie mocy a czasu, by jeszcze raz przebrnąć przez około 300 odcinków anime – skondensowana forma Kakarota również powinna do Was trafić. Natomiast jeżeli nie załapaliście się na fenomen Dragon Balla albo nigdy go nie rozumieliście, wtedy taż przedstawia nie będzie posiadać Wam do zaoferowania zupełnie nic.


 

Добавить комментарий:
Текст комментария: смайлики

Проверка орфографии: (найти ошибки)

Прикрепить картинку:

 Переводить URL в ссылку
 Подписаться на комментарии
 Подписать картинку